wtorek, 1 stycznia 2013


" John" 2
Obróciłam się na pięcie, by nie patrzeć mu w oczy i jak najszybciej uciec.  Ale on złapał mnie na łokieć. –  Choć może się do nas przysiądziesz . – John wskazał ręką na grupę roześmianych ludzi . To bolało, to bolało bardzo, dlaczego ja nie mogłam mieć takich znajomych ?  Dlaczego ja nie mogłam mieć tyle kasy ? Odpowiedź była prosta.  Bo taki jest już mój autsajderski żywioł. –  Nie, dzięki musze już wracać. –  Odpowiedziałam wyrywając się z uścisku.
John  niespodziewanie odwrócił się w stronę łazienek.  Zrobiłam to samo co on.  I już wiedziałam dlaczego.  Wysoka, bogata w to i owo blond laska na piętnasto centymetrowych szpilkach w panterkę kierowała się w naszą stronę.  Była już coraz bliżej, a ja  miałam ochotę zwiać. –  O John, szukałam cię. – Dziewczyna złapała go seksownie za rękę.
Odwróciłam się i wyszłam.  Już wolałam zmierzyć się z gorylem niż wpatrywać się w grupę nadzianych obściskujących się małolatów. O tak! Zbuntowałam się. Wspięłam się po schodach na górę by odszukać Alex. Szukałam ją przez dobre piętnaście minut. Za cholerę nie mogłam jej znaleźć. Sprawdziłam już chyba wszystkie możliwe zakamarki w klubie, a jej nigdzie nie było. Zaczęłam się już martwić gdy w pewnym momencie. – Maja. – Szepnął ktoś za mną. Odruchowo odwróciłam się. Stała tak. Alex była cała i zdrowa. –  Jezu, gdzie ty byłaś ? –  Zapytała Alex drżącym głosem.
-  Gdzie ja byłam ? –  Zapytałam ze zdziwieniem i zażenowaniem w głosie.
-  No tak,  Jezu,  ja myślałam,  że ten goryl cię dopadł.
- Co. –  Spojrzałam na nią pytająco .- Przecież, ja skręciłam i zbiegłam na dół po schodach. – Pokazałam na korytarz którym biegłam. –  A ty biegłaś prosto i ten gościu gonił ciebie.
-  Nie, on gonił ciebie i zbiegł za tobą po schodach. -  Teraz to ona wskazała na korytarz. – I nie wychodził do teraz. Cały czas obserwowałam schody.
Spojrzałam na przyjaciółkę z niedowierzaniem, poprawiłam dekolt w białej przewiewnej sukience na ramiączka. Na zakup tego cuda namówił mnie nikt inny jak Alex. W zeszłym tygodniu po szkole pojechałyśmy do położonego w centrum Miami centrum handlowego. Tam od razu w oko wpadło jej to białe krótkie cudo. Sukienka co prawda była z przeceny za dwadzieścia dolców,  ale wyglądała na dużo droższą. Była mniej więcej z dziesięć centymetrów przed kolano . Podobała mi się w niej ta prostość, naturalność jaką emitowała. Co prawda była z poliestru, ale to nic. 
- On naprawdę rozpłynął się  w powietrzu. -  Powiedziałam bezdźwięcznie do ściany. – No bo ja zatrzymałam się centralnie przed schodami. Gadałam….. – Urwałam, bo wiedziałam, że nie warto mówić jej o Johnie.
- Z kim gadałaś ? – Alex spojrzała na mnie chorobliwie zaciekawiona. Nie lubiłam tego, nie lubiła gdy tak się zachowywała, wkurzało mnie to.
- Z nikim choć. – Szarpnęłam ją za rękę.  Wyszłyśmy z klubu.
Alex zaparkowała na podjeździe pod moim domem.  Mieszkałam w Weston niepodal Miami. Mój dom przypominał wiktoriańską budowle z dziewiętnastego wieku. Był wykonany z białej cegły.  Okiennice pomalowane były na kolor brązowo biały, a drzwi na czarno. W oknach świeciło się światło więc mama była w domu. – Dzięki Alex. – Powiedziałam po czym otworzyłam drzwi Wana.
- Przepraszam za ten wieczór. – Popatrzyła na mnie ze współczuciem.
- Nie ma sprawy, było fajnie
- Nie prawda, wszystko schrzaniłam.  Nie chciałam żeby to tak wyszło.  Przepraszam jeszcze raz.
- Dobra, ja się nie złoszczę – Przytuliłam ją z całej siły. – Fajnie, że gdzieś wyskoczyłyśmy.
Pomachałam jej na pożegnanie i weszłam do domu. W powietrzu unosiła się woń  spalonej kaczki i grzanego wina. Jak nagrzana wpadłam do kuchni.  Ale na szczęście nic się nie stało. – Mamo.-wypaliłam zdyszana. Mama  siedziała na krześle i grzebała widelcem w udzie kaczki.
- Jak ci minął wieczór ? – Zapytała mama z wymuszonym uśmiechem.
- Dobrze, a tobie. – Zdjęłam nieszczęsne czarne szpilki.
- No. – Westchnęła. – Nie za dobrze. Miałam randkę z Panem Sparks.
- Z kim ? – Wrzasnęłam z oburzenia.
- Jeju Maju, z Markiem  Sparks.
- Mamo ja wiem jak on się nazywa.
To była już przesada. Miłe mi siedemnaste urodziny. Mark, był największą poczwarą na kuli ziemskiej. Jego lalusiowaty wygląd i plastycznie przerobiona twarz. A i jest jeszcze jeden mały powodzik dla którego go nie znoszę. Jego córka Chanel, o tak ta jędza. Boże jak ja jej nie znoszę. Tylko ją z cegły pociągnąć. To była najgorsza laska na świecie. Miała gruby portfel tatusia, więc dostawała wszystko co chciała. A jej szanowny plastikowy tatuś, był właścicielem wielkiego baku w Miami. Ugh, jak mi się chciało wysadzić ich rodzinkę w powietrze. Chanel, prześladowała mnie od przedszkola, zrobiłaby wszystko by tylko mnie upokorzyć, dosłownie wszystko. W piątej klasie ukradła mi biustonosz z szatni i powiesiła na tablicy ogłoszeniowej.  W  trzeciej gimnazjum ukradła mi podpaski i obkleiła nimi moją szafkę. A jeszcze jedno. – Mamo, on ma żonę ! – Wrzasnęłam.
- No, niby tak. – Mama ugryzła kawałek kaczki. – Ale, jest w separacji, a nawet, chcę złożyć wniosek o rozwód. Powiedział, że dla mnie zrobi wszystko.
Już chciałam powiedzieć jej, że to nie prawda, że on ją okłamuję. Ale ugryzłam się w język i zapytałam. – To czemu jesteś smutna ? – Usiadłam obok niej.
Popatrzyła na mnie ze smutkiem w oczach, miałam wrażenie iż zaraz się rozpłacze. Poprawiła różową koszule i szybko związała burzę rudych włosów w niedbały kucyk. – Amanda jest w ciąży. – Zamarłam.
- Mamo… - Urwałam, bo widziałam, że to tylko pogorszy sprawę.
Koleiny prezent. Ładnie.
Amanda była kochanką mojego ojca. Przepraszam pseudo ojca. Od kąt pamiętam nigdy nie miał czasu by się mną zająć. Wszystko we mnie mu przeszkadzało.  Nigdy nie mógł mnie zaakceptować.  Dwa lata temu wyszedł na jaw romans  taty z jego, sekretarką starszą ode mnie o dwa lata. A teraz okazuję się, że ta laska jędza zaszła w ciąże.
- Mamo, nie martw się, wszystko będzie…. – Nic nie będzie. – Dobrze. – Kogo ja okłamywałam, nic nie będzie dobrze. Nic nawet się tak nie zapowiadało, ta cała sytuacja była do dupy.
Pocałowałam mamę w policzek i zwinnym krokiem ruszyłam do swojego pokoju na drugie piętro. Moje królestwo nie było za duże. Niebieskie ściany, małe białe łóżko i skromne biureczko.
Zdjęłam z siebie nieszczęsną sukienkę i wciągnęłam krótką lawendową pidżamkę. Już wchodziłam na łóżko, gdy mama wrzasnęła. – Już idę. – Odpowiedziałam jej.  Zbiegłam na dół i otworzyłam drzwi.
Zamurowało mnie. – John, co ty tutaj robisz ?

piątek, 28 grudnia 2012


" Hej "           1 
- Nie, Alice, proszę. – Spojrzałam na przyjaciółkę, błagalnym wzrokiem ciągnąc za prawe ramię.
- Dowodziki proszę. – Powiedział wielki goryl w garniaku. To nie był najlepszy pomysł na spędzanie moich siedemnastych urodzin. Tak naprawdę, chciałam zostać w domu i zjeść torta mamy, a nie szlajać się po klubach.
- Weź, no przecież, mamy osiemnaście lat. – Alice, seksownie zarzuciła blond włosami, by wyglądać na starszą niż jest.
To było tak poniżające i żałosne, a zarazem śmieszne. To jak próbowała podlizać się temu gostkowi, nawet nie zaliczało się już do totalnego  braku odpowiedzialności, teraz to był największy idiotyzm na świecie.
- No cóż. – Goryl, zwierzył wzrokiem dekolt Alice. – No, nie za darmo. – Przesunął owłosioną ręką po odsłoniętym biodrze.
Alice, nawet nie zareagowała. – Na jeden wbijaj do środka. – Szepnęła do mnie, nie spuszczając wzroku z obrzydliwych oczu faceta. Jeszcze raz spojrzałam na nią ze zdziwieniem. Miała na sobie krótką czerwoną sukienkę na ramiączka i czarne trzynasto centymetrowe szpilki. Blond włosy zaatakowała lokówką, dzięki czemu jej włosy układał się jak fale. A nieziemski makijaż to wszystko podkreślał. – Jeden. – Krzyknęła wyrywając dłoń z uścisku. Zaczęłam biec, to znaczy próbowałam biec, ale na dziesięcio centymetrowych szpilkach, nie wychodziło mi to najlepiej. Przekroczyłam wielkie szklane drzwi. Wbiegając do klubu uderzyła mnie woń alkoholu, potu i papierosów, a ja nie znosiłam tego zapach, a szczególnie potu. Wnętrze było tak odrażające jak zapach panujący w nim. Ściany pokryte były kruszącymi się starszymi od mojej babci cegłami, a podłoga obleśną (zresztą jak to wszystko) brązową wykładziną. Na prawo ode mnie rozciągała się zniszczona scena, na której urzędował znany w całym Miami didżej Marcus. W tle tego burdelu puścił remix piosenki akona i eminema. A na lewo ode mnie również rozciągał się równie zniszczony bar. Koleś el barman, nie el mafiozo był przerażający, to znaczy jak dla mnie, bo jakieś dwie laski, lepiły się do niego, jak ćma do światła. Biegnij, biegnij. Usłyszałam za sobą głos przyjaciółki. – Rozdzielmy się. – Krzyknęła w biegu. Biegłam, musiałam. Zobaczyłam przed sobą skręcający w lewo korytarz, na końcu którego widniały schody. Momentalnie skręciłam w korytarz i zbiegłam po schodach. Znalazłam się w sali bilardowej, jak myślałam w sali dla vipów. To pomieszczenie różniło się od poprzedniego. To pachniało tak jakby męskimi drogimi perfumami i wanilią, a ściany zamiast cegły były pomalowane fioletową farbą. Biegłam dalej, chociaż wiedziałam, że goryl mnie już nie goni. Bum wpadłam na kogoś, to akurat było pewne, wpadłam na mężczyznę, tak poznałam po zniewalającym zapachu wody kolońskiej i po czarnych motylkowych butach. Podnieść głowę i spojrzeć mu w oczy, czy po prostu olać gościa i iść do kibla. Podniosłam wzrok na jego twarz. Było to wysoki, jak na mój oko dwudziestoletni mężczyzna z czarnymi ułożonymi włosami i wielkimi jak niebo czarnymi oczami. Na jego twarzy nie spostrzegłam jednak złości i zażenowania jak się spodziewałam a zamiast tego zadziorny uśmieszek.- - Przepraszam. – Wydyszałam, poprawiając włosy.
- Co tak uciekasz ? – Nieznajomy spojrzał na mnie wzrokiem znanym z mi z komedii romantycznych.
- Głupi pomysł koleżanki. – Odwzajemniłam jego spojrzenie. – Miała być impreza, a zapowiada się fatalnie.
Mężczyzna zaśmiał się bezdźwięcznie. On emitował taką wielką empatią, jak nikt kogo znałam. Spodobał mi się, a nawet bardzo.
- To co nieznajoma zdyszana dziewczyno. – Uśmiechnął się szelmowsko. – Jak ci na imię ?
- YYY……  Olivia. – Skłamałam. – Nazywam się Olivia.
- A ja nazywam się John. – Podał mi rękę w geście powitania.
- Hej. John.